podobno...ale ja jakoś nie widzę światełka w tunelu...
telefon, wizyta w szpitalu, respirator, monitory, rurki, sondy, kable i kochana osoba w samym środku tej całej maszynerii. W około szum urządzeń, pipanie, wykresy, ciche głosy pielęgniarek i… nic poza strachem i smutkiem. Kolejne wizyty, chwile lepsze, częściej gorsze...
Tak było prawie 6 tygodni temu.
Teraz jest już dużo lepiej...no „dużo” to pojęcie względne, ale jest lepiej.
Przez ten czas zostawiłam wiele spraw i rzeczy na potem, były mało ważne i błahe. Zwyczajnie nie miałam ochoty na gotowanie, filcowanie, muzykę, spacery i ludzi z ich radościami... zatruwałam otoczenie permanentnym smutkiem i pustką, często rozdrażnieniem.
Powoli zaczynam dostrzegać świat w koło, jakoś oswajam się z pewnymi myślami i faktami.
Wykonana jako eksperyment sporo czasu temu tkaninka obrazuje mój stan teraz.